Charlie to film,
który wstrząsnął mną jak żaden inny. Obejrzałam go w lutym bieżącego roku i
płakałam przez cały czas jego trwania.
Wiedziałam o jego
istnieniu właściwie tylko ze względu na występującą w nim Emmę Watson. Chciałam
zobaczyć ją w końcu w innej roli, niż Hermiony Granger w Harrym Potterze.
Wystukałam jej imię na filmwebie i przejrzałam filmografię. Jedna z moich
bliskich koleżanek oceniła Charliego na 10, a nie zdarza jej się to często,
dlatego mój wybór padł właśnie na tę pozycję.
Charlie (Logan
Lerman) to introwertyk, który rozpoczyna liceum. By ulżyć sobie w samotności,
pisze listy do „Przyjaciela”, lecz zmienia imiona – swoje i swoich
najbliższych, by ten nie mógł go zidentyfikować. Charlie, mimo że przywykł do
bycia samym, bardzo obawia się, że w nowej szkole nie znajdzie żadnych
znajomych. Z początku jego obawy sprawdzają się, w końcu jednak decyduje się
zagadać do Patricka (Ezra Miller), którego zna z zajęć technicznych. Poznaje
przyrodnią siostrę Patricka – Sam (Emma Watson) i zakochuje się w niej po uszy.
Niestety ona gustuje w starszych i zdecydowanie nieodpowiednich dla siebie
mężczyznach. Charlie poznaje ich przyjaciół i też się z nimi zaprzyjaźnia.
Okrywa dzięki nim imprezy, smak narkotyków oraz pierwszego związku. Charlie
jest chłopakiem z przeszłością i problemami. Z czasem, kiedy popełnia kilka
błędów, które zwracają jego przyjaciół przeciw niemu, dowiadujemy się jakie
demony go prześladują.
Film warto obejrzeć z
mnóstwa powodów: fantastyczna kreacja Ezry Millera, genialna ścieżka dźwiękowa
oraz historia, która zapewne nieobca jest większości młodych ludzi. Ja, po
obejrzeniu tego filmu, zrozumiałam, że nie jestem sama, że inni mieli o wiele
gorzej ode mnie oraz, że ze swoimi demonami można się uporać.
Można zobaczyć wiele
genialnych filmów, jak Skazani na Shawshank, Zielona Mila, Ojciec Chrzestny,
czy Milczenie Owiec, ale niewiele filmów zmienia człowieka. Charlie przebija
wszystkie te filmy na tym właśnie polu.